Maraton w Radlinie :)
Niedziela, 17 czerwca 2012 | dodano:17.06.2012Kategoria 4. Polska
Byłem i dojechałem :D
Postanowiłem wreszcie coś napisać o tym maratonie.
To były moje pierwsze zawody w życiu, więc nastawiałem się jedynie na przejechanie by zdobyć kwalifikacje na BB-Tour. Dwa dni przed udało mi się zdobyć sztywny widelec, który od razu przejdzie chrzest bojowy na tak znaczącym dystansie. Ponadto przykręciłem dodatkowy koszyk na bidon by mieć pod ręką przynajmniej półtora litra jakiegoś płynu. Skutkowało to pozbyciem się dużego trójkąta spod ramy na drobiazgi, więc pojechałem na maraton z bardzo okrojonym zestawem części zamiennych i narzędzi.
Niestety do Radlina jest daleko, więc byłem zmuszony dojechać i wrócić pociągiem. Wyjechałem już w czwartek do Lublina, gdzie przenocowałem u kolegi z forum - Rado. Ugoszczony z wszelakimi luksusami, zostałem nawet odprawiony z prowiantem w dalszą drogę. W piątek udałem się do RCKIK by ofiarować troszkę siebie i przygarnąć zaświadczenie usprawiedliwiające nieobecność w pracy. Następnie wsiadłem już w pociąg do Katowic, gdzie po przesiadce dotarłem o godzinie 20:45 do Radlina, gdzie czekała na mnie Ttin. Miejsce noclegowe udało się przypadkiem zorganizować kilometr od miejsca startu. Wraz z innymi maratończykami obejrzałem meczyk i po północy szybko zasnąłem.
Budzik był nastawiony na godzinę 6:00 ale z łóżka udało się wydostać dopiero po siódmej. Po szybkim śniadanku w postaci konserwy i chleba dotarłem na miejsce startu by zarejestrować się pod numerem 72. Chwile przed startem postanowiłem odkręcić bagażnik wraz z błotnikiem :D
0-75 km (3h16m) + postój (23m)
Wystartowaliśmy o godzinie 8:20, w mojej grupie był Marek.Dembowski oraz BigMuthaBiker. Ten drugi niestety po kilkuset metrach był zmuszony do wymiany dętki. Na początku pokręciliśmy się po mieście za motorem i zacząłem obawiać się o powrót, bowiem organizator nie przekazał mapek. Postanowiłem rozglądać się na lewo i prawo starając się jak najwięcej zapamiętać oraz wynajdując czarne strzałki, które miały nas prowadzić do celu bez względnych problemów.
Dosyć szybko poszły pierwsze i kolejne kilometry mimo jazdy pod wiatr (ok. 4m/s). Po dojechaniu na krajówkę nawet zacząłem ma marzyc o zdobywaniu gmin ale nie miałem nawet przy sobie mapki z oznaczonymi punktami, gdzie najprościej byłoby dorzucić coś do kolekcji. Kilkadziesiąt kilometrów jechałem razem z Markiem, którego później zgubiłem, bo za bardzo rozbujałem się na pagórkach przed Ustroniem. Myślałem, że jedzie za mną ale po jakimś czasie rowerzysta spojrzałem za siebie i rowerzysta za mną nim nie był. Punkt kontrolny znajdował się przy schronisku młodzieżowym Granit znajdującym się kilkaset metrów za okazałą skoczną im. Adama Małysza. Podczas postoju uzupełniłem bidony miksturą, zjadłem kanapki oraz banana i na drogę wziąłem jakieś słodycze. Spotkałem tez Roberta, który pojechał ze swoja grupą. Poczekałem na Marka i wyruszyliśmy w drogę powrotną.
76-150 km (2h54m) + postój (50m)
Jazda w ta stronę to bajka w porównaniu z wspinaczką pod wiatr i górę. Kawałek za Wisłą wydawało mi się, ze widziałem Roberta naprawiającego rower. Później okazało się, ze jednak mi się nie wydawało :). W sumie z nikim się nie ścigałem ani nikogo nie goniłem, więc chłonąłem przyjemność z jazdy pełnymi garściami. Obyło się bez problemów z nawigacją podczas powrotu, więc z nadzieją patrzyłem na nocna jazdę. W Radlinie skonsumowałem wyborny żurek (dlaczego żurek?!) oraz objadałem się i opijałem wodą. Zasiedziałem się i w międzyczasie dotarł Marek, a następnie Robert. Nie czekając na słońce posmarowałem się kremem od Marka za co serdecznie dziękuję. :)
151-225 km (4g01m) + postój (39m)
Zebraliśmy się do kupy i razem pojechaliśmy dalej. Przed Pawłowicami z Robertem uciekliśmy w poszukiwaniu sklepu by napić się czegoś innego niż izotonik. Minął nas Marek, który chciał uciec z trasy maratonu ale szybko udało się go złapać ;). Przygrzewające słońce skłoniło nas do zakupu arbuza, który mimo niemałej ceny wprawił w dobry nastrój. W ten sposób 'zjadłem' cały zyskany czas i po dotarciu do Wisły półmetek opuściłem w połowie regulaminowego limitu.
Jakiż przystojny ten Robert w kasku ;)
W celu zyskania nanosekund niezbędna jest depilacja kremem
Arbuza nadszedł czas :)
Odjazd z Wisły (foto by Jakub J.)
226-300 km (2g58m) + postój (45m)
W dół pojechałem z Robertem i jakimś Darkiem. Nadeszła długo wyczekiwana chwila - mecz Polska-Czechy. Udało mi się złapać Jedynkę i półtorej godziny towarzyszył mi Zimoch. Niestety mecz nie był zbyt porywający, więc zdawkowe informacje przekazywałem towarzyszom podróży. Po drodze ściemniło się do tego stopnia, by założyć lampkę. Niestety po zjechaniu z krajówki uchwyt przegrał nierówną walkę z nierównościami. Podczas jednego ze zjazdów wypadła lampka ale na szczęście przetrwała i służyła skutecznie podczas dalszej jazdy.
301-375 km (3g39m) + postój (20m)
Na ostatnią pętle wyruszyłem w czteroosobowej grupie (ja, Robert, Darek i jakiś chłopak na szosówce). Jechaliśmy spokojnie gaworząc o piłce nożne, pijakach oraz przyjemności jazdy nocą. Po jakimś czasie Darek został w tyle a chłopaki tak mnie pociągnęli do przodu, ze zaczęło doskwierać mi kolano. Ciężkie chwile przyszły też gdy fen zstąpił, by dosłownie nas zatrzymać. Reszta popędziła przodem, a ja spokojnie dotarłem po raz ostatni do schroniska by napić się herbaty bez cukru i zjeść kanapkę bez salami. ;)
376-450 km (2g58m)
Zaczyna świtać, więc ostatni odcinek uda się przejechać w bardzo przyjemnych choć chłodnych warunkach. Mam ponad 4 godziny do celu, więc z uśmiechem na twarzy pędzę razem z Robertem i niezidentyfikowanym rowerzystą. W międzyczasie mijamy dwóch ostatnich rowerzystów. Kilka kilometrów przed metą zostaje w tyle by kolano dojechało całe do końca, a zmęczenie troszkę dawało swe znaki. Dojechałem o godzinie z numeru startowego czyli 7:02.
Troszkę posiedziałam przy centrum dowodzenia by po godzinie pojechać w miejsce noclegu by doprowadzić siebie i rower do porządku. Po krótkiej drzemce i dotarciu na miejsce ogłoszenia wyników okazało się, że muszę jednak jechać na pociąg pozostawiając puchar w dobrych rękach. ;)
Podsumowanie
+ Kwalifikacja zdobyta i pozostaje teraz wymyślić jak zrobić by dostać się i wydostać na BB-Tour posiadając tylko dwa dni urlopu. ;)
+ Izotonik nie zaszkodził mimo, że pod koniec jazdy miałem już dosyć wiśniowego smaku.
+ W sumie jakieś widoki były, nawet wielokrotnie :D
+ Spotkanie ze kumplami i poznanie innych rowerzystów
- daaaleko
- zbyt mało ciepłych posiłków
A jednak 450 km. Oddajcie moje 10 km !!!
brutto: 22g49m
Postanowiłem wreszcie coś napisać o tym maratonie.
To były moje pierwsze zawody w życiu, więc nastawiałem się jedynie na przejechanie by zdobyć kwalifikacje na BB-Tour. Dwa dni przed udało mi się zdobyć sztywny widelec, który od razu przejdzie chrzest bojowy na tak znaczącym dystansie. Ponadto przykręciłem dodatkowy koszyk na bidon by mieć pod ręką przynajmniej półtora litra jakiegoś płynu. Skutkowało to pozbyciem się dużego trójkąta spod ramy na drobiazgi, więc pojechałem na maraton z bardzo okrojonym zestawem części zamiennych i narzędzi.
Niestety do Radlina jest daleko, więc byłem zmuszony dojechać i wrócić pociągiem. Wyjechałem już w czwartek do Lublina, gdzie przenocowałem u kolegi z forum - Rado. Ugoszczony z wszelakimi luksusami, zostałem nawet odprawiony z prowiantem w dalszą drogę. W piątek udałem się do RCKIK by ofiarować troszkę siebie i przygarnąć zaświadczenie usprawiedliwiające nieobecność w pracy. Następnie wsiadłem już w pociąg do Katowic, gdzie po przesiadce dotarłem o godzinie 20:45 do Radlina, gdzie czekała na mnie Ttin. Miejsce noclegowe udało się przypadkiem zorganizować kilometr od miejsca startu. Wraz z innymi maratończykami obejrzałem meczyk i po północy szybko zasnąłem.
Budzik był nastawiony na godzinę 6:00 ale z łóżka udało się wydostać dopiero po siódmej. Po szybkim śniadanku w postaci konserwy i chleba dotarłem na miejsce startu by zarejestrować się pod numerem 72. Chwile przed startem postanowiłem odkręcić bagażnik wraz z błotnikiem :D
0-75 km (3h16m) + postój (23m)
Wystartowaliśmy o godzinie 8:20, w mojej grupie był Marek.Dembowski oraz BigMuthaBiker. Ten drugi niestety po kilkuset metrach był zmuszony do wymiany dętki. Na początku pokręciliśmy się po mieście za motorem i zacząłem obawiać się o powrót, bowiem organizator nie przekazał mapek. Postanowiłem rozglądać się na lewo i prawo starając się jak najwięcej zapamiętać oraz wynajdując czarne strzałki, które miały nas prowadzić do celu bez względnych problemów.
Dosyć szybko poszły pierwsze i kolejne kilometry mimo jazdy pod wiatr (ok. 4m/s). Po dojechaniu na krajówkę nawet zacząłem ma marzyc o zdobywaniu gmin ale nie miałem nawet przy sobie mapki z oznaczonymi punktami, gdzie najprościej byłoby dorzucić coś do kolekcji. Kilkadziesiąt kilometrów jechałem razem z Markiem, którego później zgubiłem, bo za bardzo rozbujałem się na pagórkach przed Ustroniem. Myślałem, że jedzie za mną ale po jakimś czasie rowerzysta spojrzałem za siebie i rowerzysta za mną nim nie był. Punkt kontrolny znajdował się przy schronisku młodzieżowym Granit znajdującym się kilkaset metrów za okazałą skoczną im. Adama Małysza. Podczas postoju uzupełniłem bidony miksturą, zjadłem kanapki oraz banana i na drogę wziąłem jakieś słodycze. Spotkałem tez Roberta, który pojechał ze swoja grupą. Poczekałem na Marka i wyruszyliśmy w drogę powrotną.
76-150 km (2h54m) + postój (50m)
Jazda w ta stronę to bajka w porównaniu z wspinaczką pod wiatr i górę. Kawałek za Wisłą wydawało mi się, ze widziałem Roberta naprawiającego rower. Później okazało się, ze jednak mi się nie wydawało :). W sumie z nikim się nie ścigałem ani nikogo nie goniłem, więc chłonąłem przyjemność z jazdy pełnymi garściami. Obyło się bez problemów z nawigacją podczas powrotu, więc z nadzieją patrzyłem na nocna jazdę. W Radlinie skonsumowałem wyborny żurek (dlaczego żurek?!) oraz objadałem się i opijałem wodą. Zasiedziałem się i w międzyczasie dotarł Marek, a następnie Robert. Nie czekając na słońce posmarowałem się kremem od Marka za co serdecznie dziękuję. :)
151-225 km (4g01m) + postój (39m)
Zebraliśmy się do kupy i razem pojechaliśmy dalej. Przed Pawłowicami z Robertem uciekliśmy w poszukiwaniu sklepu by napić się czegoś innego niż izotonik. Minął nas Marek, który chciał uciec z trasy maratonu ale szybko udało się go złapać ;). Przygrzewające słońce skłoniło nas do zakupu arbuza, który mimo niemałej ceny wprawił w dobry nastrój. W ten sposób 'zjadłem' cały zyskany czas i po dotarciu do Wisły półmetek opuściłem w połowie regulaminowego limitu.
Jakiż przystojny ten Robert w kasku ;)
W celu zyskania nanosekund niezbędna jest depilacja kremem
Arbuza nadszedł czas :)
Odjazd z Wisły (foto by Jakub J.)
226-300 km (2g58m) + postój (45m)
W dół pojechałem z Robertem i jakimś Darkiem. Nadeszła długo wyczekiwana chwila - mecz Polska-Czechy. Udało mi się złapać Jedynkę i półtorej godziny towarzyszył mi Zimoch. Niestety mecz nie był zbyt porywający, więc zdawkowe informacje przekazywałem towarzyszom podróży. Po drodze ściemniło się do tego stopnia, by założyć lampkę. Niestety po zjechaniu z krajówki uchwyt przegrał nierówną walkę z nierównościami. Podczas jednego ze zjazdów wypadła lampka ale na szczęście przetrwała i służyła skutecznie podczas dalszej jazdy.
301-375 km (3g39m) + postój (20m)
Na ostatnią pętle wyruszyłem w czteroosobowej grupie (ja, Robert, Darek i jakiś chłopak na szosówce). Jechaliśmy spokojnie gaworząc o piłce nożne, pijakach oraz przyjemności jazdy nocą. Po jakimś czasie Darek został w tyle a chłopaki tak mnie pociągnęli do przodu, ze zaczęło doskwierać mi kolano. Ciężkie chwile przyszły też gdy fen zstąpił, by dosłownie nas zatrzymać. Reszta popędziła przodem, a ja spokojnie dotarłem po raz ostatni do schroniska by napić się herbaty bez cukru i zjeść kanapkę bez salami. ;)
376-450 km (2g58m)
Zaczyna świtać, więc ostatni odcinek uda się przejechać w bardzo przyjemnych choć chłodnych warunkach. Mam ponad 4 godziny do celu, więc z uśmiechem na twarzy pędzę razem z Robertem i niezidentyfikowanym rowerzystą. W międzyczasie mijamy dwóch ostatnich rowerzystów. Kilka kilometrów przed metą zostaje w tyle by kolano dojechało całe do końca, a zmęczenie troszkę dawało swe znaki. Dojechałem o godzinie z numeru startowego czyli 7:02.
Troszkę posiedziałam przy centrum dowodzenia by po godzinie pojechać w miejsce noclegu by doprowadzić siebie i rower do porządku. Po krótkiej drzemce i dotarciu na miejsce ogłoszenia wyników okazało się, że muszę jednak jechać na pociąg pozostawiając puchar w dobrych rękach. ;)
Podsumowanie
+ Kwalifikacja zdobyta i pozostaje teraz wymyślić jak zrobić by dostać się i wydostać na BB-Tour posiadając tylko dwa dni urlopu. ;)
+ Izotonik nie zaszkodził mimo, że pod koniec jazdy miałem już dosyć wiśniowego smaku.
+ W sumie jakieś widoki były, nawet wielokrotnie :D
+ Spotkanie ze kumplami i poznanie innych rowerzystów
- daaaleko
- zbyt mało ciepłych posiłków
A jednak 450 km. Oddajcie moje 10 km !!!
brutto: 22g49m
Dane wycieczki:
Km: | 440.84 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 18:10 | km/h: | 24.27 |
Pr. maks.: | 48.90 | Rower: | Kelly's Quartz |
Komentarze
Gratulacje! zbyt malo cieplych posilkow hm ;/ i tak duzo osob cieplych posilkow na taki upal by nie jadlo ;)
endriunh - 22:57 czwartek, 21 czerwca 2012 | linkuj
Komentuj